Tematem naszego dzisiejszego wpisu jest:

I etap ewakuacji arrasów wawelskich z Krakowa tuż po wybuchu II wojny światowej

Jesteśmy przekonani, że nie musisz być wielkim miłośnikiem historii, żeby dać się wciągnąć w opowieść o losach tych dzieł sztuki.

To tu dotarł galar – Mięćmierz

Co to są arrasy wawelskie?

Arrasy królewskie to dzieła niezwykłe. Zdecydowana większość z nich została zamówiona przez króla Zygmunta Augusta i wykonana w brukselskich warsztatach Willema i Jana Kempeneerów czy Jana van Tieghena, głównie wg projektów artysty o nazwisku Michiel Coxcie, zwanego „Rafaelem Północy”. Powstały one w połowie XVI w.

Zyskały status „skarbu narodowego”. Są nie tylko jednym z symboli tzw. Złotego Wieku Jagiellonów i stanowią dowód dawnej świetności Rzeczpospolitej. Jest to również najcenniejszy zbiór tapiserii. Arrasy te cechują się wielką precyzją wykonania, jak i użyciem drogocennych materiałów, takich jak złota i srebrna nić. Były również dostosowane do rozmiarów wielkości ścian komnat zamku na Wawelu– największe arrasy osiągają wymiary 8,5 m x 4,8 m.

Zatem już wiemy, że były to niezwykłe dzieła sztuki, wprost bezcenne. Dziś stanowią jeden z głównych powodów odwiedzin w Reprezentacyjnych Komnatach Królewskich w zamku na Wawelu.

Ale czy wiecie, jaka była ich historia? Długo by pisać…..

Dziś w rocznicę wybuchu II wojny światowej skupimy się na historii ewakuacji arrasów z Krakowa do Sandomierza… A przynajmniej takie były plany…

Gotowi? ….  No to zaczynamy?

W ostatnich dniach sierpnia 1939 roku wiadomo już było, że wybuchnie wojna. Publikowano na ten temat artykuły w lokalnej prasie z jednym podstawowym pytaniem w nagłówkach: „Kiedy wybuchnie wojna?”.

31 sierpnia miała miejsce powszechna mobilizacja. Na zamku królewskim w Krakowie w tym czasie prowadzono gorączkowe dyskusje na temat tego, co należy zrobić z dziełami sztuki. Adolf Szyszko – Bohusz- architekt, konserwator dzieł sztuki, a zarazem dyrektor muzeum wawelskiego początkowo planował ukryć arrasy i inne cenne obiekty w schronie przeciwgazowym. Lecz już w drugim dniu wojny stało się jasne, że sytuacja na froncie jest bardzo niepewna i trzeba szukać innego rozwiązania.

Kustosz muzeum Stanisław Świerz- Zalewski oraz asystent Szyszko – Bohusza Józef Krzywda – Polkowski mieli przeprowadzić operację zabezpieczenia arrasów. 3 września 1939 r obaj panowie czynili gorączkowe poszukiwania możliwego środka ewakuacji, najlepiej na wschód, do Lwowa. Władze wojskowe odmówiły pomocy mówiąc, że wszystkie ciężarówki już są zajęte. Kolejny apel skierowano więc do władz kolejowych. Niestety Niemcy już zbombardowali linie kolejowe w Krakowie. Trzeba zatem by było zorganizować transport i wywieźć arrasy 15 km poza miasto. Bez ciężarówek nie było na to szans.

Pozostała zatem droga wodna. Ale i tu kontakt z inż. Bielańskim, dyrektorem zarządu dróg wodnych nie przyniósł rozwiązania. Wszystkie jednostki służyły już innym celom.

Tymczasem w godzinach popołudniowych 3 września przyszła wiadomość, że na Podgórzu (dzielnica Krakowa) znajduje się galar o długości 18 m. Galar ten właśnie wyładował węgiel i ewentualnie istnieje możliwość wywiezienia skarbów wawelskich tymże galarem w dół Wisły.

Jakimś wprost cudem udało się zorganizować na Wawelu ciągnik do wywożenia nawozu. Na ten ciągnik załadowano 25 cynowych skrzyń oraz 8 rulonów z arrasami. Całość przewieziono w kilku etapach na galar. Arrasy ułożono wzdłuż dłuższych boków galaru, między nimi poukładano skrzynie. Ponieważ skrzynie błyszczały w świetle słonecznym, zostały na wszelki wypadek przysłonięte dywanami

3 września ok. godz. 21:00 rozpoczęła się wielka odyseja zbiorów wawelskich.

Z krakowskiego Podgórza galar węglowy wyruszył w podróż do Sandomierza z bezcennym skarbem – arrasami wawelskimi a także z mieczem koronacyjnym – Szczerbcem. Cztery dni później armia niemiecka wkroczyła do Krakowa.

Galar płynął początkowo z max prędkością 3 km/ godz. Może Was zdziwić tak wolne tempo.  Galar to płaskodenny statek wiosłowy, który w dodatku wielokrotnie w ciągu dnia chowano w szuwarach.

W pierwszych dniach żeglugi niemieckie samoloty dostrzegały tę jednostkę, lecz na szczęście ją ignorowały.  Potem podróż odbywała się głównie nocą.

Następnie na skutek pomyślnego zbiegu okoliczności statek „Paweł” wziął galar na hol i prędkość przemieszczania się wzrosła niemal dwukrotnie do „zawrotnych” 7 km/ godz.

Zgodnie z pierwotnym planem – galar miał dotrzeć tylko do Sandomierza. Skarby wawelskie miały zostać przetransportowane pociągiem przez Jarosław do Lwowa.

Holownik „Paweł” był podobny do tego ze zdjęcia

Niestety w tym okresie, a był to 7 września, rozpoczęły się w okolicy ciężkie bombardowania. Pasażerowie galara schronili się w przybrzeżnych szuwarach, bomby wybuchały bardzo blisko, kilka samolotów przeleciało nad galarem.
Okazało się, że węzeł kolejowy w Sandomierzu został już zniszczony i arrasy będą musiały kontynuować podróż Wisłą aż do węzła kolejowego w Dęblinie.

Następnego dnia w trakcie żeglugi kolejny niemiecki samolot obniżył lot nad galarem. Tym razem posłał serię z karabinu maszynowego – na szczęście kule nie dosięgły żadnego z pasażerów, rozprysły się wzdłuż burty statku. Pilot zrobił nawrót, ale chyba ocenił, że ta licha krypa nie  jest warta większej uwagi i w związku z tym odleciał. W międzyczasie dotarła informacja o zbombardowaniu Dęblina. W związku z tym kontynuowanie wyprawy aż do Dęblina nie miało już sensu.  

Po raz kolejny załoga galara musiała zmienić plany i finalnie galar holowany przez „Pawła” dotarł do miejsca ze zdjęcia – do Mięćmierza (który obecnie stanowi część Kazimierza Dolnego). Tymczasem wojska niemieckie znajdowały się już tylko w odległości 50 km po drugiej stronie Wisły.

Galar pozostał w Mięćmierzu przez kolejne 2 dni. Dlaczego?

Otóż Krzywda – Polkowski udał się do centrum Kazimierza Dolnego, aby uzyskać pomoc od lokalnych władz, ponieważ trzeba było zorganizować wywóz arrasów drogą lądową. W centrum miasteczka niestety nikogo nie zastał – z uwagi na to, że zarządzono już ewakuację.

Na szczęście (nie po raz pierwszy ani ostatni w tej historii) natknął się na pewnego człowieka, jak się potem okazało, bardzo ważnego dla naszej opowieści. Był nim naczelnik lokalnego urzędu pocztowo- telegraficznego, Leopold Pisz. Pan Pisz poproszony przez Polkowskiego o wsparcie był początkowo niezbyt skory do udzielenia jakiejkolwiek pomocy. Kiedy jednak dowiedział się, że w Mięćmierzu przycumowany jest galar z dziełami sztuki, zmienił zdanie. Tak się akurat złożyło, że sam kilka tygodni wcześniej był na wycieczce w Krakowie i podziwiał arrasy. Być może to go bardziej zmotywowało do zajęcia się tą sprawą. Skontaktował się z wojskiem, ale nie było szans na zorganizowanie transportu samochodowego z Kazimierza Dolnego.

Zatem dopiero po dwóch dniach, 10 września, arrasy zostały załadowane na furmanki i ruszyły w dalszą drogę –  najpierw do Karmanowic.

W miejscowości tej pozostali dotychczasowi woźnice. Lokalni chłopi czuwali nad bezpieczeństwem ładunku przez całą noc.  Po kolejnych godzinach inne już furmanki zabrały skrzynie z bezcennymi dziełami sztuki do Tomaszowic, a dopiero stamtąd 13 września udało się zorganizować transport samochodowy, który finalnie miał przewieźć wawelskie skarby do Rumunii. I w tym dość nieoczekiwanym miejscu kończymy opis historii ewakuacji arrasów na blogu.

Obecnie w Mięćmierzu nad Wisłą, w miejscu, do którego przybył galar znajduje się tablica pamiątkowa, która upamiętnia to wydarzenie.

SlowTravel.pl dotyczy podróży po Polsce, stąd nie będziemy już w tym artykule rozwijać historii ewakuacji arrasów w bardziej szczegółowy sposób. Jednakże gdybyście chcieli poznać kolejne etapy fascynujących dziejów ewakuacji arrasów poza Polskę, mamy rozwiązanie.

W styczniu (termin podamy wkrótce) odbędzie się powtórka live’a, który przygotował i prowadził Tomek – czyli połowa naszego zespołu.

Dzięki niej poznasz w szczegółach odpowiedzi na pytania:

kto płynął galarem

jakie przygody mieli w drodze do Mięćmierza,

w jakich miejscach przechowywano arrasy,

co się wydarzyło po opuszczeniu Tomaszowic itd.

Słowem odbędziesz podróż z krakowskiego Podgórza przez Mięćmierz, Tomaszowice, Rumunię, Francję, Wielką Brytanię aż do Kanady i z USA na powrót do Polski w 1961 r. Opowieść okraszona została licznymi zdjęciami związanymi z tym wydarzeniem.

Nie ulega wątpliwości, że na podstawie peregrynacji wawelskich arrasów można by nakręcić fascynujący film oparty na faktach. Zapraszamy!

Historia, której nie opisaliśmy w tym wpisie zacznie się od ok. 18 minuty transmisji.