Przesyłka z jedną z najnowszych publikacji Wydawnictwa Bezdroża – książką państwa Beaty i Pawła Pomykalskich „Szlaki turystyczne Polski” dostarła do nas tuż przed Świątami Wielkanocnymi. W doskonałym momencie. Łatwo nam było znaleźć czas, żeby zapoznać się z jej treścią. Oczywiście szata graficzna też jest ważna, ale w naszym przypadku treść jest najważniejsza.
Gotowi jesteście, żeby dowiedzieć się, czy książka „Szlaki turystyczne Polski. 77 najciekawszych tras pieszych, rowerowych, wodnych, kolejowych i tematycznych” jest dla Was?
Pierwsze wrażenie?
Bardzo przejrzysty układ treści. Dobrej jakości zdjęcia. Przy każdym opisie szlaku jest prosta mapka z zaznaczonymi punktami, które objęte są danym szlakiem. Przy wielu opisach szlaków podano także kody QR, dzięki którym można dotrzeć do stron internetowych, które pozwolą na lepsze przygotowanie się do trasy.
Treść książki podzielona jest na kilka kategorii: na szlaki piesze, rowerowe, wodne, kolejowe i tematyczne. Niektóre z nich są powszechnie znane, jak np. Główny Szlak Beskidzki, Green Velo czy spływ Dunajcem, ale zdecydowana większość to propozycje wycieczek w miejsca poza utartymi szlakami.
Nas szczególnie zaciekawiły rozdziały dotyczące szlaków kolejowych oraz szlaków tematycznych.
Szlaki kolejowe w Polsce
Autorzy książki opisali 8 szlaków kolejowych, m.in. Wigierską Kolej Wąskotorową, Przeworską Kolej Dojazdową, Bieszczadzką Kolejkę Leśną, ale także Drezyny Regulice. I to ten ostatni temat najbardziej przyciągnął naszą uwagę. Dotyczy on bowiem miejsca, które położone jest zaledwie o 33 km na zachód od krakowskiego Rynku Głównego. Zatem możemy tam dotrzeć bez potrzeby robienia wielkich planów wyjazdowych.
Przez nieużywany tor kolejowy często przejeżdżamy jadąc z Krakowa w kierunku Oświęcimia. A teraz, dzięki tej książce, wiemy dokąd trzeba się udać, by móc skorzystać z tej wyjątkowej w skali Małopolski, atrakcji – z drezyn rowerowych. Wiemy też, jaka jest historia linii kolejowej, która niegdyś tędy przebiegała i co warto zobaczyć w najbliższej okolicy.
Szlaki tematyczne
Powoli zbliżają się wakacje. Książka została zatem wydana w idealnym momencie. Bo już teraz można zacząć planowanie podróży po Polsce zgodne z Waszymi zainteresowaniami. Interesują Was ikony? Proszę uprzejmie. Państwo Pomykalscy nie omieszkali opisać Szlaku Ikon. W Górach Słonnych wytyczono niebieski szlak spacerowy o długości 70 km, który prowadzi do najcenniejszych świątyń tej części Podkarpacia. I to w nich znajdują się wspomniane ikony.
A może by tak wybrać się na Szlak Latarni Morskich? Sami chętnie wybralibyśmy się w taką trasę. Co prawda od dziś najwyższa latarnia w Polsce – ta w Świnoujściu – znajduje się poza zasięgiem odwiedzających, z uwagi na zamknięcie całej strefy wokół gazoportu… ale mimo to, szlak ten jest fajną inspiracją do trochę dłuższej podróży.
A co powiecie na Sandomierski Szlak Winiarski?
Podsumowanie
Pomysłów dokąd pojechać, jak, jakim środkiem transportu – jest w tej książce całe mnóstwo. Taki jest nasz kraj. Niezwykle urozmaicony i pod względem krajobrazowym, jak i kulturowym, historycznym, gastronomicznym itd. Można Polskę poznawać przemierzając opisane w książce poszczególne trasy – a jest ich aż 77! A można też podróżować w rytmie slow i wówczas docierać do miejsc opisanych w książce „Szlaki turystyczne Polski” łącząc ze sobą propozycje przedstawione przy opisach różnych szlaków, które są blisko siebie i nie wymagają przemierzania zbyt dużych odległości. Wtedy znajdzie się czas i na podziwianie lokalnych atrakcji i na skosztowanie lokalnych przysmaków :-).
Niewątpliwie, dla nas książka ta będzie potężnym źródłem inspiracji do podróży poza utartymi szlakami…. i sądzimy, ze dla Was również.
Dziękujemy Wydawnictwu Bezdroża za możliwość zapoznania się z tą książką. Bardzo pozytywnie nas ona zaskoczyła.
Zapraszamy do komentowania na naszym profilu na Facebooku. Oto link:
Przygotowując się do realizacji filmów na nasz kanał na platformie YouTube: Slow Travel Polska, bardzo często sięgamy po publikacje, dzięki którym możemy wzbogacić opowieść o danym miejscu przez pokazanie ciekawostek, czy mniej znanych faktów. Sporadycznie sięgamy po wpisy blogowe, ponieważ ich autorzy zbyt płytko, jak na nasze wymagania, wnikają w dany temat i prawie nigdy nie pokazują kontekstu historycznego. A my potrzebujemy sprawdzonych, merytorycznych informacji.
I oto wczoraj odebraliśmy przesyłkę od Wydawnictwa Arkady.
Pierwsze wrażenie?
Czysty zachwyt nad jakością wydania. „Leksykon Zamków w Polsce”, którego autorami są: Leszek Kajzer, Stanisław Kołodziejski, Jan Salm oraz Marek Gaworski to przepięknie wydany album, ciężki, w twardej okładce i oczywiście zszywany. Uwagę zwraca bardzo dobrej jakości papier oraz pomocne, szczegółowe zdjęcia lotnicze. Popularne powiedzenie jednak mówi, że nie ocenia się książki po okładce.
Zatem zaglądnijmy do środka.
Już na samym początku, na wewnętrznej stronie okładki, pojawia się mapa Polski z zaznaczonymi na niej miejscowościami, w których znajdują się zamki, opisane w leksykonie. To duże ułatwienie. Od razu, na pierwszy rzut oka, widać, które zamki zostały opisane i w jakiej części Polski dany zamek się znajduje.
Historia zamków polskich
Przed zasadniczą częścią leksykonu, o której napiszemy za chwilę, znajduje się rozbudowany wstęp. Swoją drogą bardzo przydatny. I mówimy to, jako ludzie na co dzień poszukujący ciekawych informacji i próbujący turystom przekazać syntezę jakiegoś zjawiska.
Na 50 stronach przedstawiono dzieje zamków w Polsce, uwzględniając historię ich badań, podziały zamków z uwagi na ich położenie, funkcje i ich użytkowników. Można zapoznać się również z tematyką układu przestrzennego zamków i zmian, jakie zachodziły w ciągu kolejnych wieków. Bardzo sobie cenimy takie opracowania, wymagające sporo wiedzy ich autorów, ale i jej odpowiedniego usystematyzowania. Fajnie jest wiedzieć, dlaczego coś z czegoś wynika i potrafić pokazać różnice między zamkiem a dworem obronnym i zrozumieć, jak przebiegały przemiany polskich zamków i dlaczego.
Katalog zamków w Polsce
I oto przechodzimy do najważniejszej części „Leksykonu Zamków w Polsce”.
To katalog liczący 500 stron o formacie A4, w którym w porządku alfabetycznym przedstawiono miasta, miasteczka i wsie ( w sumie 500 miejsc leżących w obecnych granicach Polski), w których znajdują się zamki, w różnym stanie ich zachowania.
Opisy zamków wzbogacone są o rysunki, plany, rekonstrukcje i aktualne zdjęcia, w tym zdjęcia lotnicze. Wierzcie nam, już samo oglądanie tych zdjęć sprawia, że człowiek ma ochotę sięgnąć po kalendarz i zaplanować choćby krótki wyjazd do jednego z bohaterów tego leksykonu.
Obok aktualnej nazwy zamku, możemy dowiedzieć się, jak dany zamek zwano w przeszłości, czy to w języku polskim, niemieckim czy czeskim.
To naprawdę bardzo solidna robota. Pod każdym dosłownie względem. Przepięknie wydany album, bardzo merytoryczny, przemyślany, a przez to praktyczny.
Ale czy opisano w nim dosłownie każdy zamek, jaki znajduje się w granicach dzisiejszej Rzeczypospolitej? Nie. Nie ma np. zamku w Dzięgielowie, czy zamku, a właściwie dworu obronnego w Kończycach Małych. Obiekty te znajdują się na dobrze nam znanym Śląsku Cieszyńskim.
Niemniej jednak, leksykon ten będzie stanowił dla nas idealne źródło informacji o miejscach, w których będziemy chcieli nakręcić kolejne odcinki do filmów z cyklu: „Polskie miasta wczoraj i dziś”. I jednocześnie podręczne źródło inspiracji…. gdyby przyszło nam do głowy poszukiwanie pomysłu na wyjazd, kierując się np. urodą danego miejsca. Zamieszczone w tym leksykonie – co ważne -aktualne zdjęcia nam w tym bardzo pomogą.
Dziękujemy Wydawnictwu Arkady za wyjątkową książkę. To leksykon dla tych, którzy chcą wiedzieć i zrozumieć więcej i potrafią docenić piękną szatę graficzną.
Przypomnijmy jeszcze kilka spośród naszych filmów, w których pokazujemy zamki w Polsce 🙂
W roku 2021 śmiało możemy mówić o winiarstwie polskim. Nie było to takie oczywiste jeszcze 10 czy 15 lat temu, kiedy to przeciętnemu Kowalskiemu polskie wina kojarzyły się z winem porzeczkowym lub jabłkowym, czyli popularnym „jabolem”. Od tego czasu wszystko na szczęście się zmieniło.
Dziś w Polsce mamy ponad 330 winnic, zajmujących ok. 560 hektarów. Ale być może i drugie tyle jest w trakcie zakładania. Jeszcze nie są one zarejestrowane, co wiąże się z koniecznością ponoszenia licznych opłat. Warto pamiętać, że od posadzenia winorośli po pierwszy zbiór muszą minąć 3 sezony i w tym czasie winnica nie zarabia.
Trzy dni temu odwiedziłam 3 spośród 13 winnic wchodzących w skład regionu #ENOTarnowskie na zaproszenie Tarnowskiej Organizacji Turystycznej. Przecież slow travel, to nie tylko poznawanie zabytków w nieśpiesznym tempie, ale przede wszystkim miejsc poza utartymi szlakami, smaków, zapachów, a uczestniczenie w degustacjach wina oraz produktów regionalnych, w tym wyśmienitych serów i wędlin, wpisuje się w ten trend wprost doskonale.
Być może zainteresuje Was również, dlaczego tak duża koncentracja winnic znajduje się właśnie w okolicach Tarnowa? W wielkim skrócie… Tarnów uważany jest za polski biegun ciepła, okolica jest równie gorąca. Na północ od Tarnowa mamy płaskie tereny, na południu z kolei znajduje się Pogórze Karpackie i góry. Winnice położone są na wzgórzach o południowej lub południowo- zachodniej ekspozycji (zatem dobrze nasłonecznione), na wysokości od 250 do ponad 300 m n.p.m., na ciężkich glebach IV, V i VI klasy. Winorośl nie lubi bardzo żyznych gleb, te podtarnowskie są dla niej bardzo dobre. Dlaczego? Ponieważ winorośl, jak napisał kiedyś znawca win Jeffrey Archer „lubicierpieć”. Obecność Dunajca, który łagodzi klimat, również nie jest bez znaczenia.
Wieża widokowa w Dąbrówce Szczepanowskiej
Wycieczka po podtarnowskich winnicach odbyła się kultowym Sanem H100 z 1968 roku, o mocy silnika 100 KM, dzięki czemu była to prawdziwa, nieśpieszna podróż 🙂
Sama wieża widokowa liczy 16 metrów wysokości, posiada 4 poziomy i znajduje się na szczycie wzgórza Golgota (395 m n.p.m.). Roztacza się z niej widok na zakole Dunajca, Pogórze Rożnowskie i Wiśnickie, Wojnicz, Mościce, Tarnów i Górę św. Marcina, a przy nieco lepszej pogodzie również na panoramę Tatr. Koło wieży znajduje się parking dla samochodów osobowych.
W odległości 1 km od wieży znajduje się pierwsza z odwiedzonych przeze mnie winnic.
Winnica Dąbrówka
Winnica Dąbrówka położona jest w odległości 15 km na południowy zachód od tarnowskiego dworca kolejowego w miejscowości Dąbrówka Szczepanowska, w gminie Pleśna. Stok, na którym położona jest winnica ma południową orientację i dzięki temu, przy dobrej pogodzie można stamtąd podziwiać Tatry. Widok na dolinę Dunajca jest za to niezależny od pogody.
Jest to rodzinna winnica prowadzona przez Katarzynę i Roberta Beściaków wraz z ich dziećmi. Została założona w 2010 roku i liczy 3 hektary powierzchni. Produkowane są tam wina białe, różowe i czerwone. Dominującymi odmianami są: Solaris, Hibernal, Johanniter, Jutrzenka, Muscat Otonel, Muskaris, Pinot Blanc, Seyval Blanc, Rondo, Regent, Pinot Noir, Monarch, Cabernet Cantor, Alibernet i Dunaj.
To co może zaciekawić, to fakt, że zakupując wino białe, należy je umieścić w lodówce. Nie można butelki białego wina trzymać po prostu na półce (tak jak to ma miejsce w sklepach). Wina te są naturalne, łatwo mogą się popsuć, nie zawierają chemii i smakują doskonale. Zasmakowało mi wino białe „Katarzyna”, bardzo orzeźwiające, a w upalny, letni dzień – wprost doskonałe.
Do winnicy można udać się z rodziną, czy przyjaciółmi, cieszyć się smakiem wina, pięknymi widokami na dolinę Dunajca, nie martwiąc się o to, że trzeba będzie tego samego dnia wrócić do domu i ktoś będzie musiał prowadzić samochód.
Właściciele winnicy Dąbrówka pomyśleli o dobrym rozwiązaniu. Jest nim możliwość wynajmu drewnianego domku z w pełni wyposażonym aneksem kuchennym, łazienką i tarasem z leżakami dla 2-3 osób dorosłych. W pobliżu znajduje się również duża altana grillowa i staw z możliwością łowienia ryb.
Na terenie winnicy Dąbrówka organizowane są także degustacje wina, wraz z omówieniem historii polskiego winiarstwa, uprawianych odmian, oraz degustacją produktów regionalnych. Na powyższym zdjęciu widać również nieukończony jeszcze budynek, w którym będą przyjmowani Goście w pogodę i niepogodę z salą degustacyjną i dodatkowymi pokojami na wynajem.
Winnica Gierowa
Winnica Gierowa oddalona jest o 8 km od winnicy Dąbrówka i o 20 km na południowy zachód od dworca kolejowego w Tarnowie. Jej nazwa pochodzi od przysiółka Janowic, w którym jest zlokalizowana. Nasadzenia częściowo znajdują się na tarasach powstałych na byłym osuwisku, z ekspozycją południowo-zachodnią. Otoczona jest przez sad czereśniowy, a w pobliżu znajduje się las chroniący winorośl przed wiatrem i chłodem.
Winnica została założona w 2014 roku przez Grzegorza Gondka. Jest malutka. Liczy zaledwie 0,4 ha powierzchni. Uprawiane odmiany to:Pinot Noir Precooce, Pinot Noir, Monarch (wina czerwone i różowe) oraz Saint Pepin, Bianka, Solaris, Seyval Blanc, Jutrzenka, Muscaris (wina białe).
Na terenie winnicy Gierowa nie można przenocować w jakimś domku, ale można na przykład postawić tam swój namiot :-). Można oczywiście zwiedzić winnicę, poznać jej historię oraz uprawiane szczepy, skorzystać z komentowanej degustacji win połączonej z degustacją lokalnych serów i wędlin. Można również skorzystać z przestronnej altany z grillem i paleniskiem na ognisko. Lato to doskonały czas na zachwycanie się smakiem dojrzałych czereśni. Drzewa czereśniowe dosłownie otaczają tę winnicę. Po sezonie na czereśnie przychodzi sezon na winogrona deserowe, których kolekcjonersko uprawianych jest tu ponad 100 różnorodnych odmian.
Pan Grzegorz, właściciel winnicy to młody człowiek, z wielką pasją do wina. Wspominał, że bywają u niego ludzie, chcący oderwać się od codzienności i pobyć w pięknym otoczeniu, bez obecności tłumów, w cichym i spokojnym miejscu.
Winnica Uroczysko
Z Winnicy Gierowa do Winnicy Uroczysko w Janowicach jest zaledwie 950 m, czyli jakieś 12 minut pieszo. Aż wierzyć się nie chce, że położone są one tak blisko siebie, a jednocześnie warunki naturalne sprawiają, że w każdej z nich lepiej się „udają” inne szczepy. Odległość od tarnowskiego dworca kolejowego to ponownie 20 km, kierunek – bez zmian, czyli południowo-zachodni.
Widoki rozpościerające się z tej winnicy są obłędne. Winnica leży na stoku południowym na wysokości 285-308 m n.p.m., a stok ma lekko zachodnią ekspozycję.
Winnica Uroczysko została założona przez Andrzeja Hausa w 2011 roku, a pierwsze wina w sprzedaży pojawiły się 3 lata później. Powierzchnia winnicy to 0,9 ha. Uprawiane szczepy to Rondo, Regent, Cabernet Cortis, Cabernet Cantor, Zweigelt, Pinot Noir ( w przypadku win czerwonych) oraz dominująca wsród win białych -Jutrzenka, Pinot Gris, Seyval Blanc, Gewurztraminer, Hibernal (jeśli chodzi o wina białe). Jak można zobaczyć na zamieszczonym powyżej zdjęciu, wina noszą nazwy bogów starosłowiańskich.
A teraz wyobraźcie sobie, że chcecie się odciąć od całego świata, poszukujecie ciszy i spokoju, bajecznych widoków i wina i nie chcecie po degustacji wracać do domu. Marzenie? Może i owszem, za to zupełnie realne. W Winnicy Uroczysko można przenocować w pokoju z taaaakim widokiem, jak na zdjęciu powyżej. Jest tam tylko 1 pokój z takim widokiem. Drugi pokój posiada widok na wzgórze pokryte lasem, z ekspozycją wschodnią. Obydwa pokoje znajdują się na piętrze domu zbudowanego z drewnianych bali. Każdy z nich jest przestronny i posiada oddzielną łazienkę.
Na parterze budynku znajduje się z kolei duży salon degustacyjny otwarty na w pełni wyposażoną kuchnię. Można z niego przejść na zadaszony taras z fantastycznym widokiem na dolinę Dunajca.
Winnica jest udostępniona zwiedzającym, którzy mogą wziąć udział w komentowanych degustacjach win oraz produktów regionalnych, zapoznać się z uprawianymi szczepami i historią winnicy.
Położenie tej winnicy robi wielkie wrażenie. Aż chce się tam wrócić jak najszybciej.
Czy warto wybrać się do winnic regionu tarnowskiego?
Tu jest tylko jedna odpowiedź: TAK!
Widać pasję ich właścicieli, ogromny wkład pracy i życzliwość. Winnice te są przepięknie utrzymane, właściciele kontaktowi i gościnni, a miejsca urokliwe. Co do win… musicie się tam wybrać na degustację i jestem przekonana, że z łatwością odnajdziecie swoich faworytów 🙂
A oto linki do wymienionych powyżej winnic na stronie portalu www.enotarnowskie.pl
Wizyta w opactwie benedyktyńskim w Tyńcu jest niezapomnianym doświadczeniem. Zwłaszcza, gdy łączymy ją z uczestnictwem w chorale gregoriańskim.
Oddalony o 12 km na zachód od krakowskiego Rynku Głównego, jest idealnym miejscem do poszukiwania ciszy. Miłośnicy nieśpiesznych podróży i ciszy muszą jednak wiedzieć, kiedy tam pojechać, a w jakie dni tygodnia lepiej zaplanować inne aktywności.
Klasztory benedyktyńskie w Polsce
Aktualnie mamy w Polsce cztery czynne klasztory benedyktyńskie. Są to:
opactwo w Lubiniu w powiecie kościańskim (województwo wielkopolskie)
klasztor św. Benedykta w Starym Krakowie (dom filialny opactwa tynieckiego), w powiecie sławieńskim (województwo zachodniopomorskie).
klasztor pw. Zwiastowania NMP w Biskupowie w powiecie nyskim (województwo opolskie), nie ma statusu opactwa, a na jego czele stoi przeor.
i ośrodek pod każdym względem najważniejszy, czyli opactwo pw. śś. Apostołów Piotra i Pawła w Tyńcu.
Zasada jest taka, że każdy z klasztorów jest autonomiczny, co oznacza, że funkcjonuje on jako oddzielna i samodzielna wspólnota zakonna. Reguła ta nie dotyczy jednak klasztoru w Starym Krakowie, który funkcjonuje od kilku lat, jest całkowicie zależny od opactwa tynieckiego i w którym przebywa trzech mnichów tynieckich.
Opactwo benedyktynów w Tyńcu – trochę historii
Największym męskim klasztorem benedyktyńskim w Polsce jest opactwo tynieckie. Jest to zarazem najstarszy klasztor w Polsce, ufundowany prawdopodobnie już za czasów panowania Kazimierza Odnowiciela w 1044 roku. Nie oznacza to, że funkcjonował bez przeszkód przez cały swój czas istnienia.
W 1816 roku nastąpiła kasata klasztoru przez Austriaków, choć pięciu mnichów zostało tam przez kilka lat, aż do śmierci ostatniego z nich w 1833 roku. W międzyczasie doszło do kolejnego nieszczęścia. W 1831 roku w budynek dawnej biblioteki uderzył piorun i spowodował wielki pożar. Ocalały kościół przejęła parafia.
Od 1833 roku opactwo benedyktyńskie w Tyńcu pozostawało niezamieszkałe i opuszczone. Dopiero w lipcu 1939 roku z belgijskiego opactwa św. Andrzeja w Brugii, gdzie wśród mnichów benedyktyńskich było kilku Polaków, przybyła do Tyńca grupa mnichów, by odbudować zespół klasztorny. Wkrótce wybuchła II wojna światowa. Odbudowa zespołu klasztornego trwała od 1947 do 2008. W 2008 roku zakończył się remont Wielkiej Ruiny, budynku, który przed uderzeniem pioruna w 1831 roku pełnił funkcje biblioteki. Dziś jest tam Dom Gości.
Opactwo benedyktynów w Tyńcu dzisiaj
W tynieckim opactwie mieszka aktualnie 33 zakonników.
Przełożonym krakowskiego opactwa od 2015 roku jest ojciec Szymon Hiżycki, urodzony w 1980 roku. Jest on najmłodszym opatem w historii powojennego Tyńca.
Najbardziej rozpoznawalnym z kolei zakonnikiem jest ojciec Leon Knabit, rocznik urodzenia: 1929. Znany ze swojej otwartości, dobrego kontaktu z młodzieżą i poczucia humoru oraz jako autor 35 książek, licznych publikacji oraz prowadzący programy telewizyjne i radiowe na temat wiary. Ojciec Leon nadal prowadzi rekolekcje z młodzieżą i dorosłymi.
Jak wygląda życie klasztorne?
O godz. 05:30 czas na pobudkę, w niedziele można pospać dłużej, bo do godz. 07:00. Po trzydziestu minutach – czas na jutrznię – zazwyczaj w języku polskim, choć bywa, że po łacinie. W dalszej kolejności odbywa się msza konwentualna, czyli msza zgromadzenia benedyktynów.
O godz. 07:30 czas na śniadanie, spożywane indywidualnie w refektarzu, podczas którego obowiązuje milczenie.
Po śniadaniu jest czas na pracę – niektórzy z młodszych zakonników studiują, inni oddają się pracy różnej – w wydawnictwie, sprzątając, czy przy innych pracach klasztornych.
Pamiętajcie o ważnej regule: „ORA ET LABORA” – „módl się i pracuj”. W końcu „bezczynność jest wrogiem duszy”.
Ok. godz. 12:50 spotykają się na krótkiej modlitwie w kościele, potem mają wspólny obiad itd.
Pozwólcie, że nie będziemy wchodzić już dalej w szczegóły życia mnicha z tynieckiego opactwa, po to, by Was zachęcić do subskrypcji naszego kanału na YouTube (Slow Travel Polska), na którym pojawi się za kilka miesięcy film krótkometrażowy z Tyńca 🙂
W 2020 zaangażowali się w prowadzenie Browaru Benedyktynów Tynieckich. Zanim napiszemy o szczegółach, słów kilka na temat historii.
Ślady istnienia dawnego browaru widoczne są w Tyńcu do dziś. Ulica, która przylega do klasztornego muru od południowej strony nazywa się dziś Browarnianą, a niewysoki budynek w dolnym ogrodzie wciąż zwany jest „browarkiem”. Inwentarze wspominają jeszcze o warzeniu piwa na terenie opactwa w XVII wieku. Trudno powiedzieć, kiedy zaprzestał swojej działalności: w 1816 r. klasztor został zlikwidowany przez Austriaków, ale budynki browarniane widnieją jeszcze na rycinie z 1888 r. Potem jednak i one popadły w ruinę.
Od ubiegłego roku benedyktyni z Tyńca zaangażowani są w produkcję piwa marki Tinecia (po łacinie słowo to oznacza – „Tyniec”).
Klasztor, choć przez stulecia posiadał browar folwarczny, dziś nie posiada aparatury koniecznej do produkcji piwa na większą skalę. Dlatego mnisi postanowiliśmy rozpocząć warzenie piwa w partnerskim Browarze Kazimierz w Zakrzowie (odległość to 25 minut jazdy samochodem z Tyńca). Piwo to rzeczywiście jest owocem pracy mnichów, zgodnie z zaleceniem św. Benedykta, który mówił, że benedyktyni „właśnie wówczas są prawdziwymi mnichami, jeśli żyją z pracy rąk swoich, jak Ojcowie nasi i Apostołowie”. Ich drugim celem jest budowa w przyszłości browaru rzemieślniczego na terenie klasztoru. Według św. Benedykta bowiem „klasztor (…) tak powinien być zorganizowany, żeby można było znaleźć w obrębie jego murów wszystko, co niezbędne”. Czy im się uda ten plan zrealizować, czas pokaże.
Benedyktyni prowadzą także Wydawnictwo Tyniec i media internetowe, a wśród nich kanał na YouTube, który ma ponad 40 tys. subskrybentów.
Opiekują się również lokalną parafią, prowadzą dom gości, w którym odbywają się warsztaty i rekolekcje, zajmują się pracą akademicką.
Jakie to warsztaty? Np. z kaligrafii, o tajemnicach ziół, ale także warsztaty prowadzone przez osoby świeckie, np. o tym, jak radzić sobie ze stresem.
Na terenie opactwa znajduje się także kawiarnia benedyktyńska i restauracja „Mnisze Co Nieco” oraz sklepik klasztorny z produktami benedyktyńskimi (dewocjonalia, ciastka, piwo benedyktyńskie, nalewki), a także z szeroką ofertą ziół, leków naturalnych, wyrobów bonifraterskich, św. Hildegardy, kosmetyków naturalnych, miodów etc.)
Ciekawostka
Na koniec jeszcze mała ciekawostka. Na rewersie banknotu 10 zł umieszczony jest denar, a po jego obu stronach znajdują się stylizowane kolumny romańskie z opactwa benedyktynów w Tyńcu.
Nocowanie na terenie opactwa benedyktyńskiego:
Dom Gości (czyli nowe skrzydło opactwa, tzw. Wielka Ruina)– posiada windę, brak TV, w każdym pokoju jest łazienka z prysznicem.
Cena za nocleg ze śniadaniem: 170 zł/ dobę (pokój 1-osobowy), 250 zł/ dobę (pokój 2-osobowy), 330 zł/ dobę (pokój 3-osobowy), 350 zł/ dobę (pokój 4-osobowy).
Opatówka (stare skrzydło opactwa)– bez windy, brak TV, w pokoju znajduje się umywalka. Łazienka jest wspólna i znajduje się na korytarzu (wyjątkiem są pokoje standard plus, które posiadają łazienkę w pokoju).
Cena za nocleg ze śniadaniem za pokój standardowy: 80 zł/ dobę (pokój 1- osobowy), 140 zł / dobę (pokój 2- osobowy) i 180 zł/ dobę (pokój 3-osobowy).
Uczestnicy rekolekcji i warsztatów płacą trochę mniej od podanych wyżej cen.
Kiedy się wybrać?
Odpowiedź jest krótka – nie w weekend. I jeśli ma to być półdniowa czy jednodniowa wycieczka, to warto tak ją zaplanować, żeby o 17:00 być na miejscu po skończonym zwiedzaniu i móc uczestniczyć w chorale gregoriańskim. W Opactwie Tynieckim chorał rozbrzmiewa codziennie; mnisi każdego dnia śpiewają Nieszpory i Kompletę, a przy wielkich świętach także Jutrznię.
Podsumowanie
Jak mogliście Państwo zauważyć, w niniejszym artykule nie analizujemy szczegółów z tynieckich krużganków ani dzieł sztuki z tutejszego kościoła. Nie wspominamy także o funkcjach poszczególnych budowli, czy tych istniejących po dziś dzień, czy tych, które zachowały się tylko w zarysach… Najlepiej wszystko poznać osobiście.
Zapraszamy na zwiedzanie Opactwa Benedyktynów w Tyńcu razem z nami 🙂
Zostaliśmy odpowiednio przeszkoleni do oprowadzania po Opactwie (i otrzymaliśmy po zakończonym szkoleniu zaświadczenie wystawione przez Opactwo Benedyktynów w Tyńcu). To tyle, jeśli chodzi o kwestie formalne.
A tak po ludzku…. po prostu warto to miejsce odwiedzić! 1000 lat historii, wspaniałe widoki, wyjątkowa atmosfera – gwarantowane!
Aby zamówić zwiedzanie Opactwa Benedyktynów w Tyńcu –> skontaktuj się z nami: info@slowtravel.pl
Płock to miasto wznoszące się na niezwykle malowniczej, liczącej blisko 50 metrów wysokości nadwiślańskiej skarpie.
Artykuł ten jest uzupełnieniem filmu krótkometrażowego, który dostępny jest na naszym kanale na YouTube – Slow Travel Polska.
Dojazd
Samochodem najwygodniej. Ale jeśli ta opcja nie wchodzi w grę, to pozostaje nam komunikacja publiczna.
Odległość z Warszawy do Płocka to ok 120 km. Połączenia kolejowe są nader rzadkie, a czas przejazdu wynosi 3 godziny. W praktyce na pociąg nie ma co liczyć. Pozostaje nam zatem komunikacja autobusowa. I tu mamy do wyboru kilku przewoźników: Polonus, FlixBus oraz Tumbus. Czas przejazdu wynosi ok. 2 godzin, a cena za przejazd między 24 a 30 zł.
A na miejscu? Jak funkcjonuje komunikacja miejska?
Biletomatów jest stosunkowo mało. W autobusach montowane są właśnie biletomaty, w których płacić można wyłącznie kartami płatniczymi. I tu ciekawostka i uwaga zarazem. Bilet 24- godzinny, który kosztuje 13,60 zł ważny jest od momentu jego zakupu w biletomacie. Zatem jeśli chcesz korzystać z biletu na drugi dzień i masz ochotę zaopatrzyć się w bilet z wyprzedzeniem… to w Płocku nie jest to najlepszy pomysł.
Bilet 1- przejazdowy przesiadkowy (60 minut) kosztuje: 3,60 zł. Nie ma biletów np. 20- minutowych.
Więcej informacji na temat połączeń komunikacji miejskiej: Komunikacja Miejska
Jeśli zatrzymujesz się w jednym z hoteli w historycznej części miasta, swobodnie wszędzie dojdziesz pieszo. My akurat zatrzymaliśmy się w hotelu Green Hotel stanowiącego część dworca PKP i PKS i stamtąd pieszo na rynek jest 2,5 km.
Zwiedzanie Płocka
Muzeum Mazowieckie w Płocku
Posiada kilka oddziałów w różnych lokalizacjach.
Te najczęściej odwiedzane znajdują się przy ul. Tumskiej 8 i są to dwie ekspozycje stałe: „Kamienica Secesyjna” oraz „X wieków Płocka”.
Ze względu na największą ekspozycję poświęconą sztuce secesji, zwane jest często „muzeum secesji”. Wystawa mieści się na 4 piętrach i zawiera aranżację wnętrz mieszczańskich, sale rzemiosła artystycznego – szkła, ceramiki, metalu, biżuterii – galerię malarstwa i rzeźby okresu Młodej Polski oraz medalierstwa z przełomu XIX i XX wieku.
Molo
Molo rzeczne o długości 348 m, położone niemal równolegle do brzegu Wisły, wstęp bezpłatny.
Małachowianka
Liceum Ogólnokształcące im. Marszałka Stanisława Małachowskiego w Płocku, tzw. Małachowianka (Stanisława Małachowskiego 1) – wystawa historyczna (pokazująca pozostałości dawnej kolegiaty, znaleziska archeologiczne a także pamiątki po najsłynniejszych absolwentach) oraz aula z malowidłami Władysława Drapiewskiego. Wstęp bezpłatny, ale wizytę trzeba umówić telefonicznie– > Małachowianka
Wieża Ciśnień
Znajduje się w niej restauracja o tej samej nazwie, serwująca dania kuchni amerykańskiej. Można wejść na ostatnie piętro i spojrzeć przez szyby na miasto.
Miejsca, które nie pojawiają się w naszym filmie, a które można odwiedzić:
I etap ewakuacji arrasów wawelskich z Krakowa tuż po wybuchu II wojny światowej
Jesteśmy przekonani, że nie musisz być wielkim miłośnikiem historii, żeby dać się wciągnąć w opowieść o losach tych dzieł sztuki.
To tu dotarł galar – Mięćmierz
Co to są arrasy wawelskie?
Arrasy królewskie to dzieła niezwykłe. Zdecydowana większość z nich została zamówiona przez króla Zygmunta Augusta i wykonana w brukselskich warsztatach Willema i Jana Kempeneerówczy Jana vanTieghena, głównie wg projektów artysty o nazwisku Michiel Coxcie, zwanego „Rafaelem Północy”. Powstały one w połowie XVI w.
Zyskały status „skarbu narodowego”. Są nie tylko jednym z symboli tzw. Złotego Wieku Jagiellonów i stanowią dowód dawnej świetności Rzeczpospolitej. Jest to również najcenniejszy zbiór tapiserii. Arrasy te cechują się wielką precyzją wykonania, jak i użyciem drogocennych materiałów, takich jak złota i srebrna nić. Były również dostosowane do rozmiarów wielkości ścian komnat zamku na Wawelu– największe arrasy osiągają wymiary 8,5 m x 4,8 m.
Zatem już wiemy, że były to niezwykłe dzieła sztuki, wprost bezcenne. Dziś stanowią jeden z głównych powodów odwiedzin w Reprezentacyjnych Komnatach Królewskich w zamku na Wawelu.
Ale czy wiecie, jaka była ich historia? Długo by pisać…..
Dziś w rocznicę wybuchu II wojny światowej skupimy się na historii ewakuacji arrasów z Krakowa do Sandomierza… A przynajmniej takie były plany…
Gotowi? …. No to zaczynamy?
W ostatnich dniach sierpnia 1939 roku wiadomo już było, że wybuchnie wojna. Publikowano na ten temat artykuły w lokalnej prasie z jednym podstawowym pytaniem w nagłówkach: „Kiedy wybuchnie wojna?”.
31 sierpnia miała miejsce powszechna mobilizacja. Na zamku królewskim w Krakowie w tym czasie prowadzono gorączkowe dyskusje na temat tego, co należy zrobić z dziełami sztuki. Adolf Szyszko – Bohusz- architekt, konserwator dzieł sztuki, a zarazem dyrektor muzeum wawelskiego początkowo planował ukryć arrasy i inne cenne obiekty w schronie przeciwgazowym. Lecz już w drugim dniu wojny stało się jasne, że sytuacja na froncie jest bardzo niepewna i trzeba szukać innego rozwiązania.
Kustosz muzeum Stanisław Świerz- Zalewski oraz asystent Szyszko – Bohusza Józef Krzywda – Polkowski mieli przeprowadzić operację zabezpieczenia arrasów. 3 września 1939 r obaj panowie czynili gorączkowe poszukiwania możliwego środka ewakuacji, najlepiej na wschód, do Lwowa. Władze wojskowe odmówiły pomocy mówiąc, że wszystkie ciężarówki już są zajęte. Kolejny apel skierowano więc do władz kolejowych. Niestety Niemcy już zbombardowali linie kolejowe w Krakowie. Trzeba zatem by było zorganizować transport i wywieźć arrasy 15 km poza miasto. Bez ciężarówek nie było na to szans.
Pozostała zatem droga wodna. Ale i tu kontakt z inż. Bielańskim, dyrektorem zarządu dróg wodnych nie przyniósł rozwiązania. Wszystkie jednostki służyły już innym celom.
Tymczasem w godzinach popołudniowych 3 września przyszła wiadomość, że na Podgórzu (dzielnica Krakowa) znajduje się galar o długości 18 m. Galar ten właśnie wyładował węgiel i ewentualnie istnieje możliwość wywiezienia skarbów wawelskich tymże galarem w dół Wisły.
Jakimś wprost cudem udało się zorganizować na Wawelu ciągnik do wywożenia nawozu. Na ten ciągnik załadowano 25 cynowych skrzyń oraz 8 rulonów z arrasami. Całość przewieziono w kilku etapach na galar. Arrasy ułożono wzdłuż dłuższych boków galaru, między nimi poukładano skrzynie. Ponieważ skrzynie błyszczały w świetle słonecznym, zostały na wszelki wypadek przysłonięte dywanami
3 września ok. godz. 21:00 rozpoczęła się wielka odyseja zbiorów wawelskich.
Z krakowskiego Podgórza galar węglowy wyruszył w podróż do Sandomierza z bezcennym skarbem – arrasami wawelskimi a także z mieczem koronacyjnym – Szczerbcem. Cztery dni później armia niemiecka wkroczyła do Krakowa.
Galar płynął początkowo z max prędkością 3 km/ godz. Może Was zdziwić tak wolne tempo. Galar to płaskodenny statek wiosłowy, który w dodatku wielokrotnie w ciągu dnia chowano w szuwarach.
W pierwszych dniach żeglugi niemieckie samoloty dostrzegały tę jednostkę, lecz na szczęście ją ignorowały. Potem podróż odbywała się głównie nocą.
Następnie na skutek pomyślnego zbiegu okoliczności statek „Paweł” wziął galar na hol i prędkość przemieszczania się wzrosła niemal dwukrotnie do „zawrotnych” 7 km/ godz.
Zgodnie z pierwotnym planem – galar miał dotrzeć tylko do Sandomierza. Skarby wawelskie miały zostać przetransportowane pociągiem przez Jarosław do Lwowa.
Holownik „Paweł” był podobny do tego ze zdjęcia
Niestety w tym okresie, a był to 7 września, rozpoczęły się w okolicy ciężkie bombardowania. Pasażerowie galara schronili się w przybrzeżnych szuwarach, bomby wybuchały bardzo blisko, kilka samolotów przeleciało nad galarem. Okazało się, że węzeł kolejowy w Sandomierzu został już zniszczony i arrasy będą musiały kontynuować podróż Wisłą aż do węzła kolejowego w Dęblinie.
Następnego dnia w trakcie żeglugi kolejny niemiecki samolot obniżył lot nad galarem. Tym razem posłał serię z karabinu maszynowego – na szczęście kule nie dosięgły żadnego z pasażerów, rozprysły się wzdłuż burty statku. Pilot zrobił nawrót, ale chyba ocenił, że ta licha krypa nie jest warta większej uwagi i w związku z tym odleciał. W międzyczasie dotarła informacja o zbombardowaniu Dęblina. W związku z tym kontynuowanie wyprawy aż do Dęblina nie miało już sensu.
Po raz kolejny załoga galara musiała zmienić plany i finalnie galar holowany przez „Pawła” dotarł do miejsca ze zdjęcia – do Mięćmierza (który obecnie stanowi część Kazimierza Dolnego). Tymczasem wojska niemieckie znajdowały się już tylko w odległości 50 km po drugiej stronie Wisły.
Galar pozostał w Mięćmierzu przez kolejne 2 dni. Dlaczego?
Otóż Krzywda – Polkowski udał się do centrum Kazimierza Dolnego, aby uzyskać pomoc od lokalnych władz, ponieważ trzeba było zorganizować wywóz arrasów drogą lądową. W centrum miasteczka niestety nikogo nie zastał – z uwagi na to, że zarządzono już ewakuację.
Na szczęście (nie po raz pierwszy ani ostatni w tej historii) natknął się na pewnego człowieka, jak się potem okazało, bardzo ważnego dla naszej opowieści. Był nim naczelnik lokalnego urzędu pocztowo- telegraficznego, Leopold Pisz. Pan Pisz poproszony przez Polkowskiego o wsparcie był początkowo niezbyt skory do udzielenia jakiejkolwiek pomocy. Kiedy jednak dowiedział się, że w Mięćmierzu przycumowany jest galar z dziełami sztuki, zmienił zdanie. Tak się akurat złożyło, że sam kilka tygodni wcześniej był na wycieczce w Krakowie i podziwiał arrasy. Być może to go bardziej zmotywowało do zajęcia się tą sprawą. Skontaktował się z wojskiem, ale nie było szans na zorganizowanie transportu samochodowego z Kazimierza Dolnego.
Zatem dopiero po dwóch dniach, 10 września, arrasy zostały załadowane na furmanki i ruszyły w dalszą drogę – najpierw do Karmanowic.
W miejscowości tej pozostali dotychczasowi woźnice. Lokalni chłopi czuwali nad bezpieczeństwem ładunku przez całą noc. Po kolejnych godzinach inne już furmanki zabrały skrzynie z bezcennymi dziełami sztuki do Tomaszowic, a dopiero stamtąd 13 września udało się zorganizować transport samochodowy, który finalnie miał przewieźć wawelskie skarby do Rumunii. I w tym dość nieoczekiwanym miejscu kończymy opis historii ewakuacji arrasów na blogu.
Obecnie w Mięćmierzu nad Wisłą, w miejscu, do którego przybył galar znajduje się tablica pamiątkowa, która upamiętnia to wydarzenie.
SlowTravel.pl dotyczy podróży po Polsce, stąd nie będziemy już w tym artykule rozwijać historii ewakuacji arrasów w bardziej szczegółowy sposób. Jednakże gdybyście chcieli poznać kolejne etapy fascynujących dziejów ewakuacji arrasów poza Polskę, mamy rozwiązanie.
W styczniu (termin podamy wkrótce) odbędzie się powtórka live’a, który przygotował i prowadził Tomek – czyli połowa naszego zespołu.
Dzięki niej poznasz w szczegółach odpowiedzi na pytania:
kto płynął galarem
jakie przygody mieli w drodze do Mięćmierza,
w jakich miejscach przechowywano arrasy,
co się wydarzyło po opuszczeniu Tomaszowic itd.
Słowem odbędziesz podróż z krakowskiego Podgórza przez Mięćmierz, Tomaszowice, Rumunię, Francję, Wielką Brytanię aż do Kanady i z USA na powrót do Polski w 1961 r. Opowieść okraszonazostała licznymi zdjęciami związanymi z tym wydarzeniem.
Nie ulega wątpliwości, że na podstawie peregrynacji wawelskich arrasów można by nakręcić fascynujący film oparty na faktach. Zapraszamy!
Historia, której nie opisaliśmy w tym wpisie zacznie się od ok. 18 minuty transmisji.
Najnowsze komentarze